Na początku był chaos.

Okej. Miała być kontynuacja Próby ognia, ale w trakcie pisania laptop przeszedł mnóstwo aktualizacji i nowy system, i akurat ten plik (sic!) zapomniałam przepakować na USB. I tym sposobem nie mam jednego z najlepszych kawałków, jakie kiedykolwiek napisałam. Tak, zdarzają mi się takie. Dlatego żeby nie było pusto, wklejam tu kawałek, który napisałam dawno temu, a który wcale taki dobry nie jest. Ale potraktujcie go ulgowo, proszę.
 
Mama? No, mama to taka osoba, co robi śniadanie, obiad i kolację, a na obiad to dużo mięsa mi daje. I pachnie jak sałatka owocowa. I wstaje w nocy żeby zrobić miętową herbatę jak boli brzuch. I czyta bajki o piratach i smokach, i zawsze wiąże szalik na szyi bo "mróz na dworze". I pilnuje, żebym lekcje odrobił i nauczył się nudnego wiersza na pamięć, bo pani w szkole będzie pytać. No i jeszcze kupuje dużo ubrań, dla mnie, dla Ace'a i Sabo, i cały czas mówi że za szybko rośniemy. Całuje w rękę jak się uderzę albo oparzę i wtedy nic nie boli, i kładzie mokry ręcznik jak mi gorąco w czoło i muszę leżeć w łóżku, a mama opowiada mi różne rzeczy które widziała. Mówi o statkach i sztormach, o zatopionych skarbach i piratach, jeszcze o dużych morskich potworach, a mój ulubiony to Kraken. Daje mi niedobre lekarstwa jak jestem chory, przychodzi po mnie do szkoły i zabiera na lody i gofry, a potem idziemy do parku i huśtam się wysoko na placu zabaw! Moja mama ma na imię Ralagan i jest najlepsza!
 

Mama? Moja mama? Jak się uśmiecha, to jakby słońce wychodziło zza chmur, nawet, jak leje deszcz. W lecie chodzi w kolorowych sukienkach i łatwo ją rozpoznać w tłumie ludzi na ulicy, bo jest najładniejsza, nigdy nie pomyliłbym jej z kimś innym! Chyba jest czarodziejką, bo jak się skaleczę i ona pocałuje ranę, to zaraz się goi i nic nie boli. Naprawdę! I piecze najlepsze babeczki na świecie, te z czekoladą lubię najbardziej. I zawsze wie, gdzie co jest, nawet, jak schowam zabawki Luffy'ego w szafie w przedpokoju. I jak nocujemy w domku na drzewie to przynosi nam jedzenie i gorącą czekoladę, a potem magicznym sposobem budzimy się w naszych pokojach, chociaż wcale tam nie zasypialiśmy! I zawsze pamięta o drugim śniadaniu do szkoły i jak mam kłopoty, to nigdy się nie złości, tylko staje po mojej stronie, chyba, że naprawdę ja i Ace zrobimy coś złego. I zawsze wie, kiedy skończę czytać książkę, a wtedy kupuje mi nową która zawsze mi się podoba. Mama to Ralagan i strasznie ją kocham!


Wiedziałem, że jest moją mamą od tego dnia na ulicy, przed muzeum. Rozpoznałem ją w wielkim tłumie, bo tak jest, jak ktoś wie, że idzie jego mama i na milion procent jest się tego pewnym. Mama zawsze pomaga budować kryjówki i mówi tacie, że nie wie kto zabrał te złote szpilki do mankietów i nie wie, dlaczego były w jej skrzyneczce na biżuterię zakopane w doniczce z tą dużą paprotką. I wiąże sznurówki w nowych butach i wcale nie krzyczy, jak błocimy na dywanie, bo mówi, że mamy prawo bo jesteśmy dziećmi. I zapina kurtki, jak idziemy do szkoły, i gotuje pyszne jedzenie a na kolacje zawsze daje podwójną porcję lodów cytrynowych! I jak przychodzę z podrapanymi kolanami bo spadnę z drzewa, to nakleja plaster i mówi, że jestem jej dużym chłopcem i jak mnie pocałuje, to wcale nie boli. A jak się budzę w nocy, to zawsze do mnie przychodzi i zostaje ze mną do rana, i wtedy nie mam koszmarów. I jeszcze stoi zawsze na trybunach i mi kibicuje podczas turniejów karate, a później jedziemy do "tych okropnych fastfoodów" i mogę zjeść tyle hamburgerów, ile chcę! Moją mamą jest Ralagan i nie oddałbym jej nikomu, za nic na świecie! 

 

Nie było mgły zakrywającej powoli sen i dziwnego uczucia na pograniczu marzeń i jawy. Nie było leniwego powrotu do rzeczywistości, jak to zwykle bywa na filmach, ani białej pościeli, a przez okno nie wpadały promienie słońca. Nie było okna z białą zasłoną, falującą łagodnie na wietrze, ani radosnego uśmiechu z powodu pięknego poranka.
Obudziła się nagle, szybko otwierając oczy, zaczerwienione od krótkiego odpoczynku, a ciemny pokój, oblany szarym światłem deszczu, wydawał się zimny i nieprzyjazny. Obok niej została zmięta pościel, jedyny znak obecności Shanksa, i przez chwilę miała ochotę znów zakopać się w niej, czekając na jego powrót. Nie powiodła zielonymi oczami po pomieszczeniu, nie zarejestrowała widoku ubrań rzuconych w nieładzie na krześle, regałów z książkami ani reprodukcji Słoneczników Van Gogha na ścianie, bo wciąż tkwiła w swoim świecie, za grubą taflą szkła. 
Chłód sypialni nie działał zachęcająco, deszcz łomotał w szyby okien tak długo i nachalnie, ze zdecydowała się w końcu wstać, sama nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Poza faktem, że bolała ją głowa od płaczu, a w kuchni była kojąca kawa, nie wiedziała właściwie nic. Może to jeszcze, że rozpaczliwie potrzebowała czyjejś obecności by nie zwariować, ale nie znajdywała żadnego remedium w promieniu pięciu pokoi, salonu, trzech łazienek i kuchni. Ten dom był błędem, teraz, gdy wszystko się skończyło. Nie powinna była się zgadzać na jego kupno, ani poświęcać swojego czasu na urządzenie go. Lepiej było zamknąć się w bunkrze przeciwatomowym i czekać na śmierć, kiedykolwiek by nie przyszła. 
Po drodze założyła szlafrok pachnący Shanksem, przeszła przez długi hal i dostała się do kuchni połączonej z jadalnią, z lezącymi na stole papierami. Włączyła telewizję na programie muzycznym i nie zwracając uwagi na nic, poza tym, że cisza została zagłuszona, zaparzyła kawę, notując w pamięci, by powiedzieć mężowi o kupieniu tabletek przeciwbólowych. Do tego, że czuła się potwornie, dawno przywykła, ale nie miała obowiązku znoszenia codziennej migreny, nawet jeśli inni uważali, że to z powodu siedzenia w domu i braku świeżego powietrza na własne życzenie. 
 

All of these lines across my face

Tell you the story of who I am

Wypiła kawę, profilaktycznie zajrzała do lodówki, z nadzieją, że obudzi się jej apetyt, na koniec z irytacją wyłączyła telewizor i tylko siła charakteru powstrzymała ją, by nie wyrzucić pudła przez okno. Kto dał im pozwolenie na nadawanie tak durnych programów i puszczanie w kółko tej samej muzyki? Chwilę później odebrała telefon od Shanksa i, jak zawsze, ból głowy ustąpił zabierając zmęczenie i frustrację, a zastąpiono je cichą radością i słodkim, błogim spokojem.
— Obudziłaś się? Nie chcesz wyjść do miasta? — Spokojny, męski głos krył zmartwienie, które od jakiegoś czasu gościło zawsze w ich rozmowach. 
— Nie, po co? — Bogu dzięki, wypiła kawę, nie czuła więc drapania w gardle i nie miała chrypy, wobec tego nie brzmiała jak chłopak podczas mutacji. Brzmiała, jak żywa, i to się liczyło.
—Bo musisz w końcu wyjść z domu, Ral. Nie podoba mi się, co się dzieje, powiedz, ile spałaś w tym tygodniu? — Zarumieniła się, jakby mężczyzna stał przed nią i przyglądał się, nie pozwalając kłamać.
— Musimy o tym mówić? — zapytała błagalnie i oparła się o ścianę, czując łzy pod powiekami z nieznanego powodu. Od pewnego momentu działo się tak, bez ostrzeżenia, po prostu wybuchała płaczem i łkała, nie mogąc się uspokoić ani sprecyzować, co ją doprowadziło do takiego stanu.
— Przyjadę wcześniej i gdzieś cię zabiorę. Pójdziemy do kina, albo na kolację. — Propozycja miała zabrzmieć intratnie, a głos, który ją wypowiedział, zmienił odcień na jeszcze cieplejszy, lecz ona pozostała głucha.
— Przemyślałeś to? — zaprotestowała słabo, nie mając siły, by czynić wymówki. — Widziałeś jak wyglądam, gdzie niby chcesz ze mną iść w tym stanie? Mogę robić za czarownicę w domu figur woskowych. 
— Bzdura, dla mnie zawsze wyglądasz pięknie. Powinniśmy...
— Dobrze, wyjdę się przejść — zgodziła się, nie rozumiejąc własnego motywu i natychmiast chciała się z tego wycofać, ale głos w słuchawce skutecznie jej to uniemożliwił. 
— Ty? Pójdziesz się przejść? Nie rozśmieszaj mnie, od pół roku siedzisz w domu i nie wyjdziesz nigdzie beze mnie, więc bądź gotowa na siedemnastą... — Nawet jeśli ją podpuszczał, to robił to umiejętnie, bo grał na jej dumie, a tego nigdy nie znosiła. Teraz, mimo pustki w umyśle, poruszyło się w niej coś dawnego, jakby inna struna jej osobowości.
— Nie — zawyrokowała kategorycznie, nadając swojemu głosowi silniejszy ton. — Pójdę sama, koniec dyskusji na ten temat, jak chcesz to wyślę ci zdjęcie, gdzie byłam. — Ścisnęła mocniej słuchawkę, żałując tego, co powiedziała, lecz czując jednocześnie, jak coś wewnątrz niej daje zgodę, cieszy się z jej decyzji i popycha ją, by wyszła już, teraz, natychmiast! Tak ją to zaabsorbowało, że nie dosłyszała pytania.
—Co mówiłeś?
—Że minęło już pół roku i chciałbym, żebyś zaczęła żyć. Kocham cię, Ral. — Zapadła cisza.


So many stories of where I’ve been

And how I got to where I am


— Czasem wydaje mi się... — W głosie kobiety zabrzmiał płacz, a ona sama przysłoniła oczy dłonią i zacisnęła wargi, powstrzymując się przed wybuchem. — Ja tez cię kocham, Shanks. Wyjdę zaraz do miasta, pójdę... No, na przykład do muzeum. — Zamyśliła się, walcząc z resztkami smutku, który nagle ją ogarnął. — I coś zjem, nawet jeśli to będzie jakiś podły fastfood. — Uśmiechnęła się, wiedząc, że dotrze to do odbiorcy po drugiej stronie.
— Przysłać ci Hancock?
— Nie, dam radę. I skoczę zrobić sobie paznokcie. — Próbowała prowadzić sztuczną konwersację o pierdołach, o bzdurach, które ani trochę jej nie interesowały, a przecież z nim nie musiała stosować takich wybiegów. Chciał, by wróciła na stare tory, ale nie za wszelką cenę. Nigdy za wszelką cenę. 
-Ral, idz po prostu do muzeum i coś zjedz, to będzie wystarczające - powiedział ugodowym tonem, dając znak, że nie musi bawić się w gierki. - A jak bawi cię wydawanie pieniędzy to zrób to, co do tej pory, przelej trochę na jakąś organizację charytatywną, albo daj na tacę.
— Nie chodzę do kościoła.
— Spróbuj, niezbadane są wyroki boskie.
— A w życiu! Wolę kupić biedakowi chleb i mieć z tego satysfakcję, niż stawiać księżom drinki, nie jestem taka dobra. — Przez tą jedną chwilę brzmiała jak stara Ralagan, której nie dosięgnął ból i rozpacz po nieodwołalnej decyzji, jak kobieta, którą poznał dwa lata temu na South Blue, nie mająca sobie równych w piciu i kłamstwach. Jak Ralagan, którą kochał. 
Bo z trudem doszedł do wniosku, że od sześciu miesięcy jego kobieta stała w miejscu, na dnie, i on nie mógł jej pomóc w żaden sposób. Wyczerpały mu się pomysły, zresztą wiedział, że nie można od tak sprawić, by Ral zapomniała o wyroku który jawił jej się śmiertelnym. Nie pomogły podróże, wydarzenia w których czynnie brali udział, wystawy, opery, przyjęcia, spotkania. Pomagał tylko wieczór w jego towarzystwie, gdy Ralagan zwijała się w kłębek na dywanie przed kominkiem i pozwalała, by głaskał ją po włosach, czego wcześniej nienawidziła. Wtedy zasypiała spokojnie, bez płaczu i żałosnych westchnień, bez skarg i bez spojrzenia które mówiło "Shanks, straciłam nasze dziecko".
 

But these stories don’t mean anything

When you’ve got no one to tell them to

Gdyby zapytać Ralagan za co kochała Shanksa, odpowiedziałaby, że przede wszystkim za to, iż nie umie go okłamać.  Mogłaby wymyślić najmisterniejsze kłamstwo i poprzeć je dziesięcioma świadkami, fałszywymi oczywiście, a on i tak poznałby, że oszukuje. Nie udało jej się go nabrać dwa lata temu, i nie udawało jej się go nabrać nigdy od tego czasu. Więc gdy powiedziała, że pójdzie, on wiedział, że pójdzie, a Ralagan wiedziała, że  on wie. I dlatego teraz suszyła włosy, próbowała zrobić jako taki makijaż, starając się zając ubraniami, ale ostatecznie włożyła to, co nawinęło jej się pod rękę, więc jakieś spodnie i długi sweter którego koloru nie umiała określić. Poprawiła włosy i wyszła, pakując do torebki pierwszą lepszą książkę.
Skoro powiedziała, że muzeum, no to muzeum, a najbliższe było to dotyczące morza, oddalone trzydzieści minut autobusem, który wybrała z racji bezpieczeństwa. Za kierownicą mogłaby zrobić coś głupiego, a Shanks by jej tego nie wybaczył. Zza brudnej szyby pojazdu obserwowała tłumy ludzi ciągnące się ulicami, mimo strug deszczu załatwiającymi codzienne sprawy, które teraz wydały jej się błahe i nie warte zachodu. Szary świat, którego pragnęła i obawiała się jednako, jawił jej się pustym i szczęśliwym. Mrocznym i zalanym światłem. Wszystkim a więc niczym. Na dodatek był miejscem, gdzie przyszło jej żyć, nie było, jej zdaniem, większej ironii. Dlaczego dawniej tego nie widziała? Klapki przysłaniały jej oczy, bo była z Shanksem?
— Muszę kupić papierosy — przebiegło jej nagle przez myśl i chciała wstać,  dokonać  zakupu natychmiast, byle nie siedzieć w miejscu. Byle coś zrobić! Autobus, jak na życzenie, zatrzymał się na przystanku, Ralagan wybiegła z niego, w obawie, że się rozmyśli, i przebiła się przez masę ludzi do najbliższego monopolowego, życząc sobie mocnych papierosów. Od jakiegoś czasu zachowywała się irracjonalnie, jakby takimi działaniami chciała od czegoś uciec, jakby kolejna szalona rzecz miała zagłuszyć rzeczywistość. Tylko czy kupienie papierosów można  nazwać irracjonalnym zachowaniem? Tego nie wiedziała, ale do muzeum zdecydowała się dotrzeć na piechotę ignorując mokre włosy, zziębnięte dłonie, od ciągłego trzymania papierosa, i długą drogę do celu. Przyzwyczaiła się, że musi ciężko pracować by coś osiągnąć. Ale uczucie, gdy straciła najcenniejszą rzecz, było jej obce i powaliło swoją siłą, odbierając wszystko, co do tej pory zdobyła. Niemal wszystko. Parła na przód, odczuwając coś na kształt zadowolenia ze spaceru, postanawiając w duchu, że zacznie wychodzić częściej. Lekceważąco patrzyła na otaczających ją ludzi, a jednak z zazdrością, że dokądś się spieszą, dokądś dążą i mają po co. Deszcz padał rzęsiście, obejmując swoimi kroplami cały świat, każde miejsce które Ralagan minęła i do którego zmierzała z każdym  krokiem, może nadając im koloru,  może go odbierając, jakie to miało znaczenie?


I climbed across the mountain tops

Swam all across the ocean blue


I może zabrałaby Shanksa na taki spacer? Pokazałaby mu, że wszystko z nią w porządku, że się stara, że żyje. Widziała, choć on próbował ukryć przed nią, co się działo. Wiedziała, że słabł, że to ona jest powodem, dla którego ich związek powoli się kruszył, nie mogła tylko zrozumieć, dlaczego tak się działo. Czy dlatego, że straciła... Czy tez dlatego, że od pół roku zachowywała się jak zombie i było jej z tym dobrze? Patrząc na ostatnie sześc miesięcy dziwiła się, że jeszcze nie zażądał rozwodu, że nadal z nią był, każdego wieczora wracając i pozwalając, by wypłakała cały smutek, uzbierany przez długie godziny dnia. Ona nie byłaby w stanie tak długo wytrzymać.
Usłyszała śmiech obok siebie, przebił się przez grubą warstwę myśli i zwrócił jej uwagę. Odruchowo zgięła rękę w łokciu, trzymając papierosa na wysokości swojego ramienia, i zobaczyła maszerującego chłopczyka w słomianym kapeluszu, długim, o wiele za długim płaszczu przeciwdeszczowym, który rozchlapywał wodę z kałuży dookoła, śmiejąc się radośnie i patrząc na Ralagan ciemnymi oczami. Kobieta zatrzymała się i patrzyła na chłopca z plasterkiem na nosie, który nagle, nie wiedziała jak, znalazł się na ulicy z zafrasowanym wyrazem twarzy, do wtóru krzyków i dźwięków klaksonów. Obserwowała to z boku, wszystko działo się w zwolnionym tempie, a ludzie nie zwrócili na to uwagi w pierwszej chwili. Zobaczyła samochody, ruszające z miejsca niedaleko na skrzyżowaniu. Dwójka innych chłopców, chyba starszych, wyrwała się z większej grupy dzieci, krzyczeli coś i byli gotowi biec do młodszego, ale jakaś kobieta ich trzymała. Ralagan rzuciła papierosa i pozwoliła, by instynkt prowadził ją prosto do dziecka. Kątem oka zobaczyła maskę samochodu zbliżającego się stanowczo za szybko, przyśpieszyła, zgrabnie prześlizgnęła się między autami, złapała za cienki płaszcz i szarpnęła dziecko w swoją stronę, a gdy malec dotarł do krawężnika, poczuła ból w nogach. Nie zdążyła się cofnąć ani pójść do przodu, a kierowca źle obliczył odległość. Myśl, jak błyskawica, zjawiła się w jej umyśle, udało jej się! Uratowała malucha!  Chłopiec odwrócił się z wystraszoną twarzą i zobaczył, jak obca kobieta, upada na samochód, który ją uderzył. Uśmiechała się. 


I cross over lines and I broke all the rules

And baby I broke them all for you

Denerwujący dźwięk maszyny wybudził ją z ciężkiego snu, a gdy powoli uchyliła  ociężałe  powieki, zobaczyła parę ciekawskich, ciemnych źrenic i plaster na grzbiecie małego noska. Z drugiej strony patrzyły równie ciemne oczy osadzone na piegowatej, poważnej twarzy, a obok niej była blondwłosa głowa z szerokim uśmiechem, poznaczonym szczerbą. Ralagan zamrugała i z jękiem się podniosła, a twarze trójki chłopców cofnęły się,  wyrażały napięcie i... I radość.
— Jak się czujesz? — spokojny głos Shanksa rozbrzmiał gdzieś z przodu... Nie, z tyłu... Nie, obok, tam, gdzie był maluch z plastrem, a Ral rozluźniła się i oparła plecami o poduszkę, czując mrowienie w prawej nodze. Świat dziwnie się kołysał, ale po chwili przestał, a kobieta, mrugając kilkakrotnie powiekami, wzięła głęboki wdech i poczuła nieprzyjemny zapach środków do dezynfekcji.  Noga wisiała na lince, ubrana w biały gips, a sama Ral nie mogła sobie przypomnieć, dlaczego.
— Żyję — odparła zachrypniętym głosem i straciła zainteresowanie tym, co mówił lekarz, stojący przy drzwiach, coś o wypadku, ale nic się nie stało bo ktoś wyhamował... Patrzyła na trójkę chłopców w za dużych ubraniach, którzy milcząco ją obserwowali z jakimś podziwem, którego Ralagan nie rozumiała. Gdy mężczyzna w kitlu spojrzeniem domagał się odpowiedzi, kobieta popatrzyła na Shanksa prosząco, a ten zrozumiał bez słów i przeprosił lekarza a sam zajął miejsce na krześle, pod ścianą i w ciszy obserwował całą czwórkę, uśmiechając się tajemniczo.
— A ja jestem Luffy — Chłopiec w słomkowym kapeluszu, z plastrem na nosie wdrapał się na łózko, nie słuchając uwag braci, że nie wolno, i pociągnął nosem, co zapowiadało rychłe nadejście płaczu. Ciemne, głębokie oczy zalśniły od łez, a Ralagan poczuła, jakby ktoś ją uderzył i prawie straciła oddech. Dlaczego to maleństwo płakało? Co miała zrobić, by przestał? — I ty mnie uratowałaś, bo ja prawie wpadłem pod samochód. Dadan mówiła, że to szkoda i powinienem wpaść, bo byłem niedobry, a ty mnie uratowałaś. — Znów pociągnął noskiem i na dobre się rozpłakał, zwieszając głowę i zaciskając małe piąstki na cienkiej kołdrze, którą była przykryta.
— I my chcieliśmy podziękować, bo gdyby nie pani, to Luffy by... — Dwóch starszych chłopców spojrzało na Ralagan z szacunkiem, zerkając chwilami na płaczącego maluszka, a kobieta instynktownie wyciągnęła do niego ręce, przygarniając do siebie, czym wzbudziła szok obecnych. Naraz jej usta wygięły się w melancholijnym uśmiechu płynącym prosto z okaleczonego serca, które pod wpływem płaczącego chłopczyka, zaczęło się goić i ona czuła to wyraźnie. Było jej ciepło, przyjemnie, mimo mrowienia w nodze, obolałego ciała i świadomości, że coś było z nią nie tak.


You see the smile that’s on my mouth

It’s hiding the words that don’t come out


— Cieszę się, że nic ci nie jest, Luffy — wychrypiała, tuląc czarnowłosą główkę do siebie, niechcący strącając kapelusz, po czym zwróciła się do starszych. — Nie dziękujcie mi, zrobiłam to, co każdy dorosły powinien, chroniłam dziecko. — Z jakiegoś dziwnego powodu Ralagan wiedziała, że oni zrozumieją i rzeczywiście, rozumieli jej motyw. Chcieli go rozumieć, więc patrzyli na nią i Luffy'ego, łkającego w zapamiętaniu, a ich miny wrażały coś, czego kobieta nie umiała rozszyfrować.
— Hej, Luffy? — zapytała po chwili, a maluch podniósł na nią załzawione oczy. - Powinieneś przedstawić mnie swoim kolegom, wiesz?
— To nie koledzy, to moi bracia. Ace i Sabo. — Przetarł załzawione powieki i dzielnie się uśmiechnął.
— Ja jestem Ralagan a to Shanks, mój mąż. Gdzie wasi rodzice? — Wiedziała, że zrobiła błąd dopiero, gdy zadała pytanie, malec w jej ramionach na nowo się rozpłakał, a Ace i Sabo odwrócili głowy, mrucząc coś niewyraźnie. 
— Nie mamy...
— Dom dziecka... — usłyszała i nieświadomie przycisnęła Luffy'ego do siebie, w przypływie macierzyńskich uczuć, które odnajdywały drogę do płaczącego maleństwa. Posłała mężowi przerażone spojrzenie po którym mężczyzna zaobserwował znak determinacji na jej twarzy, niezłomności, z jaką Ral zawsze dążyła do celu. Uświadomił sobie, że jego żona  właśnie coś postanowiła, i to coś dotyczyło obecnej trójki dzieci.
Spokojną atmosferę, przerywaną czkaniem Luffy'ego, przerwało wejście tęgiej, rudowłosej kobiety, która najpierw zaczęła przepraszać, potem tarmosić za uszy Ace'a i Sabo, a potem patrzeć ze złością na małego w kapeluszu, który nie miał ochoty rozstawać się z Ralagan. 
— A będziemy mogli cię jeszcze odwiedzić? — Sabo poprawił na głowie zniszczony, czarny cylinder i otarł nos wierzchem dłoni, wywołując uśmiech kobiety.
— Pewnie, kiedy chcecie przyjść? — zgodziła się ochoczo, a w jej głosie brzmiała wyraźnie  nadzieja.
— Jutro! Przyniosę ci moją ulubioną bajkę! — zaoferował się Luffy "wcale nie płacząc", i naciągnął kapelusz na głowę tak, że nie można było dostrzec oczu. Tylko jego szeroki uśmiech świadczył o uczuciach, grających w małym serduszku, a tych Ralagan domyślić się nie mogła.
— Chwileczkę, dzieciaku, ja tutaj mam coś do powiedzenia! — warknięcie rudej kobiety, przedstawiającej się jako kierowniczka i opiekunka domu opieki Dadan, wywołało zmartwienie na twarzach dzieci i poważną minę zainteresowanej.
— Nalegam. Chcę ich zobaczyć jutro. — Jej wypowiedz nie była kierowana do starszej kobiety, ale do Shanksa.
— Droga pani, koszty... — zaprotestowała znacząco rudowłosa opiekunka, której oczy błysnęły chciwie.
— Zabiorę i odwiozę dzieci, to nie jest problemem — przerwał mężczyzna,  podnosząc się z krzesła i zdecydowanie górując nad wszystkimi zebranymi w pomieszczeniu.
- Ale prawnie... Tak się nie da, państwo rozumieją, oni nie powinni...
Shanks, załatw to, proszę, na zewnątrz, jestem zmęczona — poprosiła Ralagan, uśmiechając się uspokajająco do Ace'a i gestem zapraszając jego i Sabo na łózko szpitalne. Shanks stanowczo wyprowadził Dadan i zamknął drzwi, postanawiając zrobić wszystko, by dzieci dotarły jutro do szpitala na nawet cały dzień, lecz nie czuł się w obowiązku tłumaczyć ze swoich motywów tej nieprzyjemnej kobiecie, która miała w sobie coś pospolitego i niskiego. Nie zrozumiałaby, jaką radość sprawił mu uśmiech zony, ton jej głosu, wesołość, zainteresowanie czymś innym niż kofeiną i tytoniem. Od sześciu długich miesięcy nie widział jej w takim stanie, nie widział jej normalnej, a teraz, w obecności trzech obcych chłopców, Ralagan do niego wróciła!
– Spodziewam się, że jest coś, co mogę dla pani zrobić. Proszę powiedzieć, pani interes z pewnością wymaga nakładu środków, wiem coś o tym. Zgodzi się pani, bym ją wspomógł? W zamian proszę tylko o jedną rzecz. O obecność tych dzieci tak długo, jak będzie sobie tego życzyła moja żona. – Wiedział, że zwyczajnie kupuje te dzieci, i prawdopodobnie nie było to moralne czy dobre, lecz Akagami Shanks już dawno porzucił skrupuły dotyczące czynów na rzecz Ralagan. Był gotów oddać wszystko, by zona była taka, jak przed wypadkiem, i właśnie dostał na to szansę.
– Drogi panie, to naprawdę nie jest możliwe, bym ja... – zaprotestowała, uciekając spojrzeniem gdzieś w bok.
– Dziś proszę zabrać dzieci i nie zapomnieć spojrzeć na konto. Jutro zjawię się o jedenastej i zabiorę trójkę na cały dzień – cichy, niemal złowrogi głos sprawił, że kobieta wzdrygnęła się i mimowolnie zgodziła, kiwając przyzwalająco głową, podskórnie czując, że nie warto zaczynać z tym mężczyzną. Ponad to opcja zarobienia nie wysilając się szczególnie była dla Dadan niezwykle przyjemna, szczególnie, że ten człowiek i jego zona zażyczyli sobie obecności trójki największych rozrabiaków, małych demonów, których ona nie znosiła. Cały dzień ciszy i spokoju, czy jest coś lepszego? I pieniądze!
– Jeśli tak stawia pan sprawę to nie mam innego wyjścia, pozwolę chłopcom na przyjazd tutaj, przygotuję jednak potrzebną zgodę, na wypadek, gdyby coś się stało – zastrzegła, uśmiechając się ironicznie, lecz spojrzenie czarnych oczu osadziło ją w miejscu.
– Biorę pełną odpowiedzialność, proszę sobie jedynie nie pozwolić na jakieś zagrywki, które sprawiłyby niewielkie trudności – podkreślił, wiedząc doskonale, z jakim rodzajem ma właśnie do czynienia i uśmiechając się z politowaniem w duchu, niemo radząc kobiecie, by odpuściła sobie, cokolwiek planowała. Akagami nie grzeszył cierpliwością a mściwa natura nakazywała brać odwet za wszystko, co robiono przeciw niemu i jego celom. Znając swoje wady na wylot, a będąc równocześnie szczerym wobec innych, Shanks cofnął się o krok, dał kolejne napomnienie i wszedł do sali, uśmiechając się na widok promieniejącej Ralagan.
Gdy zadzwonili ze szpitala z wiadomością o wypadku, zachował przytomność umysłu, potrzebę zrodzoną z wymagań poprzedniego życia, wsiadł do samochodu i po drodze kupił podwójną kawę wiedząc, że to poprawi humor Ral. Gdy zobaczył ją otoczoną trójką malców, wyczekujących jej przebudzenia, ogarnęło go ciepło, którego wcześniej nie czuł. Może tak wyglądaliby ich synowie? 
Akagami nie obwiniał nikogo, a szczególnie Ralagan, za utratę dziecka. To był wypadek i nikt nie zawinił, a mimo to kobieta czuła się najgorszą morderczynią i nie raz o tym mówiła. Później świat stanął na głowie, każdego dnia, od początku, oboje przeżywali traumę, ale o ile Shanks się z niej otrząsnął, o tyle Ral wciąż tkwiła w samochodzie, wyjeżdżając z parkingu centrum handlowego. Oczywiście, był wściekły i miał żal, oczywiście przeżywał tę tragedię po swojemu, zmarło dziecko, na które czekał razem z nią. To było ich dziecko. Lecz Ralagan... Chciała być matką, kochała to nienarodzone maleństwo całą sobą i gdy je straciła, straciła także siebie.

 
All of my friends who think that I’m blessed

They don’t know my head is a mess

 
Akagami kochał Ral, zawładnęła całym jego światem, mogła z nim robić, co chciała, z premedytacją naturalnie, i kochała go tak, jak tylko kobiety potrafią. Namiętnie, z oddaniem i tą dozą czułości, której nigdy nie jest nadto ani za mało. Udało jej się zostać kimś, kogo podziwiał, gwarantując sobie jego uczucie i pożądanie, i wszystko byłoby jak w filmie... Ale nie było.
Spojrzenie zielonych oczu i łagodne chrząknięcie obudziły go z zamyślenia, gestem dał znak, że wszystko załatwione, a Ralagan przez nieuwagę przegrała piąty raz w Kamień, Papier i Nożyce po czym zgodziła się pożegnać z dziećmi obiecując, że będzie na nich czekać jutro i ucałowała każdego po dwa razy. Gdy malcy z ociąganiem wyszli, zawiadamiając cały korytarz o ponownym przybyciu, Ral śmiała się w głos i machała obolałą ręką, i nawet po odejściu dzieci wciąż się uśmiechała. 
Miejsce Luffy’ego zajął Shanks, przysłaniający sobą cały świat, dający bezpieczeństwo i ciepło, miłość i wiarę. Wyciągnęła do niego rękę i pogłaskała czule po policzku, pustosząc serce tkliwym spojrzeniem.
— Dziękuję że kazałeś mi wyjść. Gdyby nie to, nie spotkałabym Luffy'ego, Ace'a i Sabo i nadal tkwiłabym w domu, bez nadziei na coś dobrego. Przyjdą do mnie jutro?
— Naturalnie, załatwiłem to. Wypiszą cię dopiero za kilka dni, więc spodziewam się, że będziesz chciała widywać ich codziennie? — Przysunął się i pocałował kobietę w czoło, znając odpowiedz.
— Tak, myślę że tak - zgodziła się z uśmiechem. — Wiesz, Shanks, to niesamowite dzieciaki. Chciałabym... Nie, muszę to najpierw przemyśleć — zdecydowała po chwili wahania. — Przywieziesz ich jutro? O której? I wiesz co, przywieź mi jakieś ubrania, nie mogę przecież siedzieć w tej okropnej koszuli. Co mi w zasadzie jest? 
— Złamałaś nogę, Ral. Założyli gips, teraz tylko kilka dni obserwacji, góra pięć, i wracasz do domu — wyszeptał przy jej uchu, budząc dreszcze. Smukłe dłonie objęły jego kark, a Ralagan zmrużyła filuternie oczy.
— A jak wrócę, to nie miałbyś ochoty...?
— Kocham cię.


 I was made for you

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^