To był najzimniejszy
grudzień jaki ludzie pamiętali. Śnieg sypał regularnie, odśnieżarki też
jeździły regularnie, karetki tak samo. Starsi ludzie zaszyli się w domach i
ledwie ich było widać, dziękowali gorąco za wynalezienie zakupów na dowóz i
wygrzewali się w ciepłych mieszkaniach. Warto nadmienić, że sprzedarz
elektrycznych grzejników, termoforów i maści rozgrzewających drastycznie
wzrosła. Stara to prawda, że jedni dorabiają się na krzywdzie drugich. Szare
chmury kłębiły się na nieboskłonie i prawie nie zmieniały barwy tak nocą, jak
dniem. Zamknęli kino, jakąś małą galerię i kilka ulic, ale poza tym miasto żyło
starym rytmem, zakłócanym tylko plotkami o końcu świata.
Na uniwersytecie imienia
jakiegoś mało znanego osobnika zrobiła się awaria, z tego mrozu naturalnie,
dziekanat w mglisty sposób wyjaśniał „coś tam z rurami” – studenci domyślali
się, że pozamarzały, choć nie brakowało teorii spiskowych o terrorystach. Placówkę
zamknięto, zresztą do przerwy świątecznej i tak został tydzień. Studenci bawili
się pełną parą, co noc kluby pękały w szwach i razem z personelami szacownych
ośrodków zabawy więcej pracy miała miejscowa policja - ilość interwencji podskoczyła
razem ze sprzedażą termoforów.
Wszystko zaczęło się mniej
więcej wieczorem, około godziny ósmej, kiedy większość barów i klubów otwierała
podwoje i wydawała pierwsze drinki. Lerena wracała do domu, wściekła i
zmarznięta, mijając pierwszych imprezowiczów. Nauczyła się nie reagować na
zaczepki podpitych rówieśników i tylko mruczała do siebie, widząc dziewczyny na
niebotycznie wysokich szpilkach, które mało rozważnie biegały w samych
kreacjach wieczorowych.
Przecięła ulicę pod
skosem, wyminęła grupkę ludzi i podciągnęła kołnierz kurtki, wyzywając w
myślach na czym świat stoi. Wyszła z pracy o kilka minut za późno i uciekł jej
ostatni autobus do domu, a Bart, współlokator, nie mógł po nią przyjechać bo
śladem innych ruszył w tango. Lerena parła więc przed siebie, co kilkanaście
metrów próbowała biegać dla rozgrzewki, i właśnie biegnąc wyleciała zza rogu i
zarobiła w twarz. Cofnęło ją lekko, przeprosiła na oślep i już miała iść dalej
gdy zatrzymał ją znajomy głos.
— Ale żeby już o ósmej
wieczór pijana? Co się z tobą dzieje, Lerena? — wypowiedziane zostało zbyt
rozciągliwie jak na trzeźwego. Dźwięki skakały, trochę nieprzyjemnie zresztą, a
ich właścicielem był Bart. Nietrudno było wyłapać w małej grupie ludzi osobnika
z jadowicie zielonym irokezem, podtrzymywanego przez wyższą od niego kobietę,
nieklasyfikującą się jako studentka.
— Wracam do domu z pracy,
bawidamku — rzuciła w odpowiedzi na zaczepkę Lerena i rozejrzała się po
towarzystwie, z którego znała może trzy osoby. Niestety szatyna z papierosem w
ustach na którego wpadła – nie. — Ale dobrze, że cię widzę. Drzwi na noc
zamykam. Śpisz na wycieraczce — wypuściła z siebie powietrze, stanowczo
poprawiając kołnierz. Bart roześmiał się po pijacku, a banda mu zawtórowała.
Nie zdążył zareplikować, bo Lerena zwróciła się do szatyna.
Nie mogła stwierdzić co
zrobiło na niej złe wrażenie. Na pewno nie chłopięce piegi którymi miał
upstrzony nos. Ale ciemne oczy jakoś zbyt arogancko błyszczały spod czarnego
grzywki, a papieros, spalany w nienachalnym stylu, jakby był czymś naturalnym,
nadawał mu zuchwałego wyglądu. Był wyższy o głowę, ale patrzył, jakby dzieliła
ich przepaść nie do przebycia.
„Tak, pewnie to któreś z
tych rzeczy” pomyślała jeszcze, ale uśmiechnęła się szczerze.
— Przepraszam, biegam
czasem jak opętana...
— Możemy w końcu iść? Za
zimno żebyście sobie teraz wieczorek zwierzeń urządzali — przerwała towarzyszka
szatyna i złapała go pod rękę, próbując iść dalej.
— Zamknij się. Ktoś ci
każe tu stać? — syknął do niej i wyrwał się z uścisku. Lerena zmarszczyła brwi
ale dyplomatycznie milczała, odrobinę zdziwiona wrogim tonem. — Nie ma sprawy,
dziewczyno — zwrócił się do Lereny, a ton jego głosu zmienił się w głęboki, całkiem
przyjemny baryton.
— Jestem Lerena —
odpowiedziała niemal machinalnie, jakby to „dziewczyno” było obraźliwe, i nie
zdała sobie sprawy, że ujęła się pod boki, przyjmując wyzywającą pozę.
— Ace — odparł i wyciągnął
do niej rękę. Przyjęła i oddała krótki uścisk, po czym spojrzała na Barta z
mieszaniną współczucia i rozbawienia.
— Bawcie się dobrze, jutro
o ósmej masz zabrać Bonny do przychodni — przypomniała jeszcze, co nie
wzbudziło w Barcie większego odezwu i poszła swoją drogą, odpowiadając na
powitania pozostałych znajomych.
Tutaj, jak mówiłam, się
zaczęło. Tego grudniowego wieczoru, na rogu Błękitnej i Wiśniowej, gdy Lerena
wracała do domu, a Ace szedł do klubu.
Lerena Newgate miała
dwadzieścia lat, gęste blond włosy i brązowe oczy. Jeśliby miała powiedzieć co
najbardziej podoba się jej samej w jej wyglądzie, bez wahania odpowiedziałaby,
że nogi i dłonie. Bo też cztery te kończyny miała kształtne i zwyczajnie ładne.
Oczy odrobinę skośne, a nos odrobinę zbyt zadarty by nie być podręcznikowym
przykładem „aroganckiego”. Ponieważ matka natura nie obdarzyła jej szczególnym
wzrostem, wyposażyła ją w zamian w stanowczy ton głosu i błysk w oczach,
świadczący o stalowej niemal woli. A może były to cechy nabyte, bo od urodzenia
była otoczona mężczyznami i musiała nauczyć się z nimi postępować – nieistotne.
Studiowała bezpieczeństwo
narodowe i miała w planach zostanie ambasadorem jakiegoś odległego kraju. Albo
szefem jakiejś specjalistycznej komórki rządowej, jeszcze nie zdecydowała.
Pracowała na pół etatu w księgarni, a w dniu, w którym zaczyna się historia,
została sama na dostawie świątecznej, co samo w sobie wystarczyło, by wprawić
ją w podły nastrój. Siedem potężnych kartonów z książkami odebrało jej chęć do
długo zapowiadanego wyjścia do klubu i po drodze opracowywała linię obrony,
którą miała uraczyć swoją współlokatorkę. Trzeba tu nadmienić, że Lerena miała
dwóch współlokatorów – rodzeństwo – Barta i Bonny, które uwielbiało
niecodzienne kolory. I tak Bart nosił z dumą zielonego irokeza, a Bonny różowe
loki, w które czasami wplatała czarne wstążki. Poza tym jednym dziwactwem byli
„równie wspaniałymi co nieodpowiedzialnymi” ludźmi, i Lerena nie wyobrażała
sobie studiów bez nich.
Wchodząc do mieszkania na
trzecim piętrze pożegnała ze zdecydowaną groźbą wezwania policji dwóch
starszych pijaczków, i ledwie przekroczyła próg, gdy znów oberwała. Tym razem w
czoło i był to but.
— Jasna cholera, Bonny! —
żachnęła się i kopnęła czułenko w głąb mieszkania. — Oszalałaś?
— Wyglądasz potwornie. — Było
ulubioną frazą Bonny, stojącej w rozkroku z drugim butem w ręce. — I miałaś być
dwie godziny temu. Ten kretyn Bart już polazł, a mówiłam, żeby poczekał.
— Nigdzie nie idę —
zaczęła Lerena widząc, jak Bonny, wyższa
i silniejsza, już się na nią zamierzała — dopiero skończyłam robotę, wpadłam na
Barta po drodze, wozi się z jakąś ekipą której nie znam, a te dziewczyny nie
wyglądają na sympatyczne — skrzywiła się.
— Kurwy — zawyrokowała ze
znawstwem Bonny, a w jej ustach to słowo nie zabrzmiało ani trochę obraźliwie.
— Znasz Barta, pewnie sobie kogoś sprowadzi... Zresztą nie oceniam! — uniosła
ręce w obronnym geście i wypuściła buta. Lerena znała powód tej kapitualcji –
pół roku wcześniej Bonny po pijaku, łamiąc swoje zasady, przyprowadziła
chłopaka do domu. Nie było w tym nic dziwnego dla kilku koleżanek, które były
obecne, studenckie życie było jakie było. Ale Bonny miała na to inne spojrzenie
i o ile nie kryła się z romansami, o tyle nie lubiła ich we własnym mieszkaniu.
— Jasne. Więc uciekaj, ja
zostanę. Mam ochotę tylko na kąpiel. Jest zimno że psa by nie wygonił, nie
rozumiem waszego entuzjazmu.
— Bredzisz jak opętana —
skwitowała koleżanka i wygładziła bluzkę. — Powinnać trochę wyjść do ludzi, a
nie siedzisz ciągle w tej księgarni. Nic tylko książki, książki...
— Myślałaby kto, że ze
mnie jakaś Lizzie Bennet... — zamruczała w odpowiedzi Lerena
— Kto?
— Przecież byłam w zeszłym
tygodniu, daj mi żyć!
— Powiem ci coś, Raja... —
Bonny wdziała prawą szpilkę. Lerena nawet się nie zająknęła, choć wcześniej
wyzywała dziewczyny podobnie ubrane w takie zimno i śnieg. Do Bonny nie mogła
zastosować podobnych reguł, Bonny była inna. — Jak stracisz jakiegoś fajnego
faceta przez swój upór, to będzie tylko twoja wina.
— Dam sobie radę,
kogokolwiek bym nie wybrała i tak zostanie zamordowany przez moich braci. Co ma
się męczyć, biedaczek. A w ogóle to klub
jest złym miejscem do poznania miłości swojego życia, nie?
— No, kwestia sporna... —
Bonny włożyła płaszcz, nie zawracając sobie głowy szalikiem czy rękawiczkami –
wiedziała że i tak je gdzieś zapodzieje w drodze — ja na przykład wyłapałam
ostatnio bardzo przystojnego bramkarza w Veście. Dobra, idę. Nie chcesz, to
nie, wypiję za ciebie.
Drzwi się zamknęły i
Lerena dałaby sobie rękę uciąć, że ani Bonny ani Bart nie mieli kluczy do
domu. Poszła do malutkiego salonu
połączonego z kuchnią, zrobiła sobie mocnej herbaty i zamknęła się, zupełnie
niepotrzebnie, w swoim pokoju.
Piętnaście metrów kwadratowych było
zajęte przez łóżko i kilka szafek z książkami, wśród których zapodziała się
komoda i biurko. Większość rzeczy była opatrzona inicjałami LN, czemu nie mogła
się nadziwić Bonny, a Lerena tylko wzruszała ramionami.
Odpaliła laptopa, usiadła
na łóżku, a kubek ustawiła na mało stabilnie wyglądającej piramidzie książek
przy łóżku, służących za stolik. Rozległ się charakterystyczny dźwięk programu
komunikacyjnego, a po nim sygnał łączenia.
— Cześć Kid, tak,
wróciłam. Nie ma, poszli się bawić...
Ace nie potrafił obejść
się bez towarzystwa kobiet. Szczycił się romansowaniem z kilkoma na raz i nawet
wykłady Sabo nie mogły go naprawić. Uważał, że nie był niczemu winny, a jedynie
korzystał z życia, co mu się słusznie, z racji wieku, należało. Wiedział, jak
działał na kobiety, szybko zorientował się, że ma w sobie coś, co zwracało
uwagę; rozbrajający uśmiech, dowcip, inteligencję i ten diabelski błysk, za
którym kobiety szły na zatracenie. Był przy tym kapryśny jak sam diabeł,
zepsuty miłością i względami, arogancki swoim magnetyzmem.
Idąc tamtego wieczora pod
rękę z dziewczyną, której imienia nawet nie pamiętał, rzucił do pijanego Barta:
— To była ta twoja
współlokatorka?
Bart, który w tamtej
chwili tłumaczył jakieś zawiłe zagadnienie dwóm koleżankom ze starszego roku,
spojrzał na niego mętnym wzrokiem i zastanowił się chwilę, prawie wpadając na
śmietnik.
— Taaaa... Raja. Mieszka z
nami.
— Nie widziałem jej
wcześniej — zauważył Ace od niechcenia, zachęcając tym Barta do obszerniejszej
wypowiedzi na temat blondynki. Nie zauważył w niej jakiejś klasycznej
piękności, ale coś go w niej prowokowało; chyba ton albo postawa – nie mógł
stwierdzić jednoznacznie, a to spojrzenie którym go zmierzyła... Nie wiedział,
czy powienien być zły, czy zawstydzony, więc postanowił zaczekać z osądem.
— No — odparł z głupia
frant Bartolomeo, chcąc uwolnić się od pytań i wrócić do rozmowy z
dziewczynami. Ace odpalił papierosa i spojrzał kątem oka na szatynkę obok –
zniecierpliwioną całą tą rozmową o jakiejś innej dziewczynie. Znał ten wyraz
twarzy, widział go mnóstwo razy; rozpaczliwa potrzeba uwagi, adorowania. Zaczął
więc adorować.
— Hej!
— Hej Koala, co tam
ciekawego?
— Jest super ekstra hiper
akcja! Wiedziałaś, że Bonny i Bart mają urodziny?
— Ale że generalnie mają
urodziny? Tak, zdawałam sobie z tego sprawę. My też mamy urodziny, no wiesz...
— Boże, jaka ty musisz być
złośliwa....!
Koala usiadła naprzeciw
Lereny w stołówce i przez chwilę zupełnia nie zwracała uwagi na Sabo,
zajmującego miejsce między dziewczynami. Blondyn cicho przywitał się z Rają i
zajął dwudaniowym obiadem, zostawiając ciężar konwersacji na nich.
Lerena zapobiegawczo
odłożyła swoją kanapkę i nachyliła się ku szpczącej konspiracyjnie Koali.
— Robimy im imprezę,
będzie mega! Niczego się nie spodziewają, bo nawet nie wiedzą, że my wiemy, ale
Perona... no wiesz, była dziewczyna Zoro, najlepszego kumpla Luffy’ego, brata
Sabo i Ace’a, wygadała się. No i stąd wiemy — zakończyła tryumfalnie Koala, nie
przestając patrzeć na Lerenę porozumiewawczo, jakby blondynka była zobligowana
do czegoś, czego nie wiedziała.
— I pointa brzmi...? —
zapytała ostrożnie Raja, patrząc to na Sabo, to na przyjaciółkę.
— Że jesteś beznadziejna!
— wybuchła Koala i zrezygnowana odchyliła się na krzesło. Po sekundzie zabrakło
jej cierpliwości i znów nachyliła się nad stołem. — Impreza-niespodzianka. Sabo
i chłopaki zgodzili się żeby zrobić to w ich mieszkaniu. Balony, muzyka,
zabawa. No, urodziny. — Podekscytowana wyciągnęła z plecaka notatnik i
przewertowałą go szybko. — Dobra, ty robisz wystrój, dobra w tym jesteś, damy
ci Ace’a do pomocy, on organizuje też fajerwerki i coś tam jeszcze... Muszę
jeszcze zwerbować... Nami! Hej! Tutaj! Mamy naradę!
— Boże, Koala, cała szkoła
nie musi wiedzieć...
— Musi — odcięła się Koala
i zaczęła wtajemniczać kolejną osobę.
— Jeżeli miałabym
powiedzieć, czego nienawidzę w twojej dziewczynie... — Lerena zwróciła się do
Sabo, który magicznym sposobem zdążył pochłonąć pół kilo tłuczonych ziemniaków
i sześć udek na ostro — to że robi z ludźmi co chce i nawet nie zwraca uwagi na
ich zdanie.
— A myślisz, że jak
zaczęliśmy ze sobą być? — zapytał retorycznie Sabo ale popatrzył na Koalę takim
spojrzeniem, że Lerena mimowolnie zrobiła się zazdrosna.
Mieszkanie Ace’a, Sabo i
Luffy’ego znajdowało się na drugim piętrze, więc impreza wymagała
poinformowania sąsiadów o ewentualnych zakłóceniach ciszy nocnej oraz
zapewnień, że uczestnicy ograniczą hałasy do minimum.
Za niespodziewaną datę
obrano piątek, na dwa dni przez feriami świątecznymi, i gdy Lerena tamtego
popołudnia zjawiła się przed drzwiami, nie miała pojęcia, jak wdzęczna za to
będzie.
Otworzył Ace, który na jakiś czas wygonił cały komitet
po sprawunki do miasta – chciał spędzić chwilę z Lerenę i przekonać się, czy
przeczucie go nie myliło.
Blondynka weszła z
kartonem balonów, brokatu, serpentyn i całej reszty, gotowa do działania, z
uśmiechem na ustach.
— Koala lubi terroryzować
ludzi, co? — zauważył, gdy ściągała buty, po czym zaproponował jej drinka.
Lerena kiwnęła głową i patrzyła jak Ace odwraca się, nie ruszając nawet
pudełka, które przyniosła. „Nie, żebym oczekiwała, że się wyrwie by mi pomóc,
ale jednak byłoby miło...”
— Trochę. Ale jeśli chodzi
o naszych wspólnych przyjaciół, to nie musiała używać tego terroru, by mnie
przekonać — powiedziała i przeszła bez zaproszenia do salonu. Zaskoczył ją brak
obecności wszędobylskiej Koali, sądziła, że wszyscy będą na miejscu i razem
poczekają na rodzeństwo.
— Koala, Sabo i Luffy
pojechali po zapasy, Nami odbiera tort, Zoro i Sanji pojechali po Cavendisha,
Perona zgarnia prezenty... — wyliczał Ace, podając jej szklankę z martini.
Lerena pokiwała głową, upiła łyk i spojrzała na wyspę w kuchni. Zawalona
fajererwkami najróżniejszego sortu zapowiadała huczną zabawę.
— Sporo tego — zwróciła
uwagę, wyczuwając dziwne napięcie. Ace stał z dziwnym uśmiechem i patrzył na
nią, jakby rzucał wyzwanie. Kiedy dotarło do niej, o co chodziło, pokręciła
głową i odłożyła drinka, biorąc się za rozpakowywanie pudła. — Wiem, co ci
chodzi po głowie, Ace. I mówię ci już teraz; daj sobie spokój.
— Gdybyś wiedziała, to
dawno by cię tu nie było, chyba że bierzemy pod uwagę twoją chęć zostania... —
zwiesił głos, podchodząc do niej. Newgate wyprostowała się i nie mogła opanować
śmiechu.
— Słuchaj, wyjaśnijmy
sobie coś. Słyszałam o tobie, Bonny i Bart mieli sporo do opowiedzenia, więc
wiem wystarczająco, żeby chcieć trzymać się od ciebie jak najdalej. Nie wchodź
mi w drogę, ja też zostanę w cieniu, i wszystko będzie dobrze — zaproponowała,
wyciągając do niego taśmy serpentyn. Ace spoważniał i długą chwilę milczał,
mierząc ją wzrokiem, po czym parsknął śmiechem.
— A jeśli nie?
— Nie jestem tu dla
ciebie. Przyszłam, bo chodzi o zabawę, o niespodziankę dla Bonny i Barta. Koala
zdecydowała, że mamy współpracować, ty i ja, i zrobić z tego mieszkania salę
balową. Pomożesz mi, jak normalny facet, albo nie – twoja rzecz. Ale, Ace... —
zbliżyła się na krok i zadarła głowę, by móc spojrzeć mu prosto w oczy. Tak,
jak patrzyła na niego po raz pierwszy. — Nie próbuj nadepnąć mi na odcisk i
trzymaj się ode mnie z daleka. Nie jesteś pierwszym, który coś do mnie ma, i
uwierz, że potrafię sobie radzić z twoim rodzajem. Nie zmuszaj mnie, żebym dała
ci wybór.
— A jeśli ja chcę... —
zniżył ton do szeptu i odrobinę pochylił głowę, wodząc spojrzeniem od
zaciśniętych ust do błysków w oczach — ...nadepnąć na ten odcisk? I chcę
wiedzieć, jaki wybór...
— Hej, hej! Już jesteśmy!
Ace, pomóż... Och, przeszkodziłam?
Lerena odetchnęła z ulgą,
odchodząc od Ace’a, i spojrzała z wdzięcznością na Koalę stojącą w wejściu. Ace
bez słowa wyszedł.
— Chryste, co to było?! —
zapytała zniżonym głosem Koala, podchodząc szybko do Lereny i odłożyła
reklamówkę z kilkoma butelkami na stole. Blondynka upiła większego łyka
martini i ze zdumieniem zanotowała, że gdyby nie interwencja przyjaciółki, to
sprawa mogłaby przybrać nieprzyjemny obrót.
Pokręciła głową i zabrała
się za rozwieszanie serpentyn, ale nalegający głos Koali nie pozwolił jej nawet
postawić trzech kroków.
— Gapił się, jakby mnie
rozbierał. Więc dałam mu radę, żeby się odwalił — streściła, wzruszając
ramionami, na co Koala pokręciła głową z westchnieniem. Domyślała się, że Ace
zacznie robić podchody do Lereny, bo w ostatnich kilku dniach za często o nią
pytał, ale nie spodziewała się, takiej otwartości. Ace lubił wyzwania i im trudniej było owinąc
kobietę wokół palca, tym lepiej, ale Koala wolałaby, żeby trzymał się z dala od
jej przyjaciółek. Szczególnie od Lereny.
— Powinnaś mu raczej
powiedzieć, że chcesz go tu i teraz. Nie odwali się — odparła ze znawstwem i
już w ciszy zaczęły metamorfozę kawalerskiego salonu. Niecałą minutę później weszli właściciele i
kilku pozostałych konspiratorów ze skrzynkami piw i butelkami wódki –
zapowiadała się całonocna impreza.
Lerena i Koala znały się
od kiedy skończyły pięć lat i spotkały się pierwszego dnia w przedszkolu. To
właśnie Koala nadała Lerenie przydomek Raja, od małej płaszczki. Później chodziły
razem do szkoły podstawowej i były nierozłączne, aż do drugiej klasy liceum,
kiedy rodzice Koali postanowili przenieść się do Alabasty – wyspy oddalonej o
trzy tysiące mil na południe od Bethesdy. Protesty i płacz nie zmieniły
decyzji, ale odległość nie rozdzieliła przyjaźni. Pod koniec liceum Lerena
postanowiła wyjechać na uniwersytet do Alabasty i obie zaczęły studiować w
Katorei – trzecim co do wielkości mieście.
Koala doskonale znała
Lerenę i potrafiła po jednym rzucie okiem powiedzieć, co myślała przyjaciółka.
Podczas urodzinowej zabawy zauważyła, że blondynka chodziła podenerwowana ale
usiłowała zachować wesołą twarz. Źródło zostało szybko zlokalizowane – Ace,
stojący pod oknem, nie spuszczał wzroku z Raji i próbował spławić szczebioczącą
Keimi z pierwszego roku.
Dziewczyna wodziła
wzrokiem od jednego do drugiego i coraz gniewniej ściągała brwi. Nie podobało
jej się podejście Ace’a, którego też
dobrze znała i jego intencje były dla niej aż zbyt jasne. Zdawała sobie sprawę,
że chłopak nie miał szans u Newgate, bo pomijając jego urok i cięty dowcip nie
miał do zaoferowania niczego więcej, a Lerena wolała porozmawiać niż się napić.
I właściwie nie byłoby sprawy, gdyby nie to, że Ace zbyt nachalnie patrzył na
blondynkę, a Lerena zbyt otwarcie go ignorowała.
— To się musi źle skończyć
— skwitowała i dopiła piwo.
Korzystając z tego, że
Keimi skończył się drink, Ace zaproponował, że przyniesie jej nowego, i zrobił
to w sekundę po tym, jak Lerena podniosła się z kanapy i ruszyła do łazienki.
Wmieszał się w niewielki tłum, licząc, że Keimi nie pójdzie za nim, i złapał
Newgate w korytarzu.
Z jego sypialni dobiegały
odgłosy wskazujące, że jakaś para zaanektowała łóżko, więc przezwyciężając w
sobie chęć zajrzenia i sprawdzenia, zatrzymał blondynkę.
— Co miała znaczyć ta
groźba wcześniej? — zapytał, gdy Lerene odwróciła się do niego z pytającym
wyrazem twarzy. Wypiła trochę i było to po niej widać, szczególnie gdy
wzruszyła ramionami i chciała uciec. Ace przytrzymał ją za rękę i zadeklarował,
że nie puści, dopóki się nie dowie.
— Nikomu nie groziłam —
broniła się dziewczyna i zabrała rękę po czym obszukała kieszenie. — Chyba
muszę zapalić, ale nie mam...
— Chodź ze mną — pociągnął
ją do drzwi i wyszli razem na mroźne powietrze wieczoru. Przyjęła papierosa a
Ace pomyślał, że jeszcze nigdy nie widział by ktoś z takim wdziękiem odpalał.
— Co powiedzieli ci Bart
i Bonny? — zapytał swobodnie, podając
jej swoją bluzę. Lerena troszkę nieporadnie ale założyła ją, włożyła jedną rękę
do kieszeni i wzdrygnęła się z zimna. Śnieg zaczynał topnieć i przypominał
biało-brązową breję na chodniku, wszędzie było mokro i zaczęła się zastanawiać,
co ją podkusiło, żeby ubrać buty na obcasie.
— Że jesteś babiarz, masz
kilka romansów na raz, potrafisz sam wypić pół litra w dziesięć minut i jesteś
narkoleptykiem — wyrecytowała — poznajesz się z tego obrazu?
— Raczej karykatury —
sprostował Ace i poczuł się trochę nieswojo pod wyzywającym spojrzeniem
brązowych oczu. Gdy to mówiła, wydawała się z niego kpić, a tego nie rozumiał.
— I chyba trafiłaś ze wszystkim. A teraz chciałbym wiedzieć, dlaczego nie mogę
nadepnąć ci na odcisk i co to właściwie znaczy.
— Dokładnie to, co znaczy
— odcięła się. — Ze mną nie będzie romansu, więc o tym nie myśl. Chcę, żeby
sprawa była jasna — dopowiedziała otwarcie, nie dając mu możliwości na domysły.
— Nie chciałem żadnego
romansu — skłamał, a Lerena spojrzała na niego w taki sposób, że wyraźnie
poczuł gorąco na policzkach. Zaczynał się złościć na samego siebie bo mówił
rzeczy, których nie chciał mówić, i im dalej brnął, tym bardziej czuł, że
dziewczyna wymykała mu się z rąk. — Koala dużo o tobie mówiła. Chciałem cię
poznać, ale nie gustuję w blondynkach — dodał złośliwie, co spowodowało u niej
wybuch śmiechu.
Rzuciła niedopałek na
chodnik i przydusiła butem po czym znów na niego spojrzała, wyzywająco, dumnie,
z ironicznym uśmiechem na ustach.
— Nie? I to dlatego od
godziny gapisz się na mnie jak pies na kość?
Wiedział, że zaprzeczenie
byłoby pogrążeniem się. Był zły. Na tyle zły, że odczekał, aż Lerena weszła na
klatkę schodową i usłyszał zamykane drzwi. Potem odpalił kolejnego papierosa.
— Jeszcze mi to wszystko
odszczekasz. I to w pięknym stylu — wymruczał do siebie.
Do końca imprezy Ace nie
podszedł do Lereny i nie znalazł w sobie na tyle odwagi, by choć na nią
spojrzeć. Z kolei Raja poczuła się o wiele lżej i wróciła do zabawy z o wiele
lepszym humorem. Przysiadła się do Zoro i Nojiko i zaczęła grać w kości, i tam
złapała ją Koala, chcąca się dowiedzieć o chwilowej nieobecności przyjaciółki.
Newgate szeptem i po krótce zdała raport i Koala mogła jedynie uderzyć się w
czoło z dezaprobatą.
— Mówiłam ci, że to na niego
nie zadziała. Chcesz problemów? — syknęła Lerenie do ucha.
— Nie ja, tylko on.
— Raja, to jest nadal brat
Sabo.
— Wyjaśniliśmy sobie, co
mieliśmy wyjaśnić. O co ci chodzi?
— O to, że to Ace. Znam
go. Widziałam, jak na ciebie patrzył. Chyba tylko Kid mógłby go odstraszyć.
Och, Raja! Ty po prostu nie rozumiesz.
Jego jeszcze nigdy żadna dziewczyna tak jawnie nie spławiła. On się teraz
będzie zastanawiał o co chodzi, będzie próbował wszystkiego, żeby zyskać twoją
sympatię, a potrafi to robić.
— Koala... — westchnęła
Lerena, przegrywając niewielką sumę do Zoro — zacznij się dobrze bawić, czym
się tak bardzo przejmujesz? Boisz się, że coś się stanie między nim, a mną? Daj
spokój. Ja go nawet nie zauważyłam, dopóki do mnie nie podszedł. Każdy inny
facet na tej sali jest bardziej interesujący, niż Ace. Bawmy się, dobrze?
— No dobrze, już. Ale w
razie czego, ja uprzedzałam.
— Znaczy... że niby ja mam
w tym chodzić? — Lerena pokazała kierowniczce czerwony sweter zrobiony na wzór
mikołajowego uniformu, który wyglądał jak... Wcale nie wyglądał, jej zdaniem.
— Tak, to nie zbyt
wygodne, ale rozkaz z góry — przyznała niechętnie czterdziestoletnia Mavis,
sama oglądając podobne, tylko zielone, wdzianko. Czerwone i żółte pompony
wybitnie drażniły obie współpracownice, ale rady nie było. Promocja świąteczna
zobowiązywała do poświęceń.
— Pozdrów ich ode mnie i
poproś, żeby sami się w tym pokazywali przez osiem godzin dziennie. To musi być
jakiś chory żart — Raja włożyła sweter na koszulkę z długim rękawem i
dziękowała, że do zrobienia tego świątecznego ciuszka nie użyto gryzącej wełny.
W zestawie była jeszcze opaska z rogami renifera i na to Lerena się zgodziła,
sweter zdecydowanie godził w jej poczucie dobrego smaku. Maźnęła nos
niebieską farbą i uznała, że należy składać ofiary, by do księgarni nie
przyszedł nikt ze znajomych. Oczywiście, nie spełniło się.
Miłe było to, że małe
dzieci śmiały się do niej i nazywały "panią reniferkową", a niebieski
nos wzbudzał szczególną radość, więc Lerena szybko zapomniała o wyglądzie
swetra i lawirowała między półkami, bo rozpoczęły się świąteczne zakupy.
Księgarnia była oblężona przez babcie, dziadków, wujków, ciotki, matki i ojców
i całą resztę, wszyscy uznali najwyraźniej, że książki to dobry i niedrogi
prezent pod choinkę. To, że często wybierano "50 twarzy Greya" albo
kamasutrę jakoś nie dziwiło nikogo.
Lerena i Perona co chwila
biegały na zaplecze wyciągając kolejne tomy "Władcy Pierścieni" i
"Gry o Tron", wykopywały kolorowanki i wierszyki dla dzieci,
rozkładały kilkanaście egzemplarzy kalendarza z motywem kwiatów dla starszych,
odkładały na miejsce powyciągane książki i pilnowały jako takiego porządku w
dziale dla nastolatków, gdzie wciąż dopytywano o "tę książkę z pozycjami seksualnymi".
— Przepraszam, szukam
"Sztuki Wojennej"... O, Lerena, nie wiedziałem, że tu pracujesz.
Pocieszny nos. W zasadzie ogólnie wyglądasz pociesznie.
Zamarła, rozpoznając głos
od pierwszego dźwięku. Głęboki, wesoły, gdyby mogła nadać mu kolor byłby to
pomarańcz. Mogła jeszcze udać, że w gwarze go nie usłyszała i odejść, ale w
prędkim biegu myśli uznała, że byłoby to tchórzostwo i kłamstwo. A uciekać
przed NIM nie zamierzała.
— Ace — w ostatniej
chwili powstrzymała się, by czegoś nie walnąć, jako pracownica księgarni
musiała być miła dla wszystkich. Spojrzała na szatyna ze sztucznym uśmiechem. —
"Sztuka Wojenna" będzie w dziale historycznym.
—Szukałem, nie ma —
odpowiedział, studiując uważnie jej twarz, lecz nie mógł nic poradzić, że
niebieski nos i rogi bawiły go.
— Zaraz zobaczę... —
mruknęła i przeszła z działu dziecięcego by znaleźć wskazany tom. Ace szedł za
nią, z rękami w kieszeniach, i nie odmawiał sobie przyjemności patrzenia na
nogi dziewczyny w opiętych rurkach.
— Długo tu pracujesz? —
zagaił, nawet nie rozglądając się za książką, zostawiając to na głowie Lereny.
— Od sierpnia —
odpowiedziała, wodząc wzrokiem od górnej półki.
— I kazali wam malować
nosy na niebiesko? — Nie przejawiała chęci do rozmowy.
— Powiedzmy.
— Czy ja ci coś zrobiłem,
że mnie tak nie trawisz? — wypalił po chwili, a Lerena wzruszyła ramionami,
jakby to wcale nie miało dla niej znaczenia. — Nie, żeby mnie to obchodziło...
— Więc jeśli cię nie
obchodzi, to po co pytasz? — Raja nie pokazywała po sobie, że drażni ją
obecność chłopaka, i nawet przez moment zastanawiała się, dlaczego tak było. Lecz
zamiast otwarcie pokazywać wrogość czy niechęć, pozostawała obojętna.
— Bo jestem cholernie
ciekawski.
Ace jeszcze trzymał nerwy na wodzy, ale natura
poskąpiła mu cierpliwości. W głębokim głosie dało się słyszeć napięcie.
— Nie interesuje mnie,
jaki jesteś... — Raja wyciągnęła wreszcie książkę, ku wielkiej uciesze własnej,
i podała ją szatynowi — Nie dałam ci odczuć, że cię lubię czy nie, bo czuję
obojętność. A teraz przepraszam, mam innych klientów — wyłożyła i zamierzała
odejść, gdy Ace zapalczywie powiedział:
— Więc przestaniesz być
obojętna. Albo mnie znienawidzisz, albo będziesz uwielbiała.
Nie miał pojęcia, skąd
wziął odwagę na takie słowa, a przede wszystkim dlaczego poczuł prawdziwą
złość. W tamtym momencie znienawidził słowo "obojętność", uznał je za
obraźliwe w najwyższym stopniu. I był gotów zrobić wszystko, by dotrzymać tego,
co powiedział w nerwach.
Blondynka odwróciła się do
niego i spojrzała chłodno w ciemne, iskrzące oczy. Nie zobaczył w nich nawet
cienia sympatii, prędzej ukrytą niechęć, której przed momentem się wyparła.
— Hamuj się, Ace. Nie
jestem jedną z twoich koleżanek, które lecą na twoje skinienie. A co do
nienawiści i uwielbienia... — wzruszyła ramionami, znów, tym razem z
tajemniczym uśmiechem — za to nikt nie może przecież ręczyć.
Usłyszała w jego głosie
wyzwanie i wrodzona duma nakazała je podnieść. Lerena uznała, że zabawnie
byłoby zrobić mu na złość, w końcu odrobina pokory jeszcze nikogo nie zabiła.
Namiętnością Raji były
książki i to od momentu, w którym nauczyła się czytać, czyli od kiedy skończyła
pięć lat. Kupowała je z radością i w domu miała sporą biblioteczkę, z której
była bardzo dumna. Powszechnie znanym faktem było, że bardzo nie lubiła, gdy
ktoś przerywał jej lekturę. Mówiła, że ma wtedy ochotę kogoś uderzyć i z
trudnością się przed tym powstrzymywała.
Kiedy więc tydzień po
pamiętnej imprezie do jej pokoju wszedł Thach, prawie rzuciła w niego kubkiem
po herbacie. Thach był średnim bratem Raji, studiował w Bethesdzie i nie
pojmował chęci młodszej siostry wyjazdu do odległej Katorei. Zgoda, wydział
historyczny na jednym z tamtejszych uniwersytetów był wysoki, ale trzy tysiące mil było sporą odległością.
— Co ty znów wyprawiasz? —
zawołał od progu, a brązowe oczy błysnęły humorem, w odpowiedzi na warknięcie
Raji. — Przyjechałaś do domu i cały czas tu siedzisz, ludzie! Zrób coś ze sobą,
znajdź se jakieś hobby.
— Właśnie znalazłam,
przeszkadzasz, bałwanie.
— Ach, Boże, co za gorzka
niewdzięczność! Chcę twojego dobra, dziecinko. Nie bawiłaś się w tej twojej
Katorei? Ja uważam, że masz za dużo książek, a za mało rozrywki. Marco mi
opowiadał, że ostatnio nawet trochę się bawiłaś
— Nie pytałam. — Raja
obróciła się do brata plecami i jeszcze raz spróbowała zrozumieć powody
konfliktu zbrojnego na Bethesdzie siedemdziesiąt lat temu.
— Mówił też coś o jakimś
facecie… Czekaj, jak mu było… — Thach udał zamyślenie, kątem oka obserwując
purpurowiejącą Lerenę. – Ace!
— Zamknij się, kretynie!
Idź stąd! Nie widzisz, że nie chcę słuchać twoich wynurzeń?!
— To głupie…
— Twoja fryzura jest
głupia — warknęła, nie czekając na jego słowa, i z satysfakcją patrzyła, jak
brat spoważniał.
— … Lereno Zafiro Newgate,
czy zdajesz sobie sprawę, jakie konsekwencje czekają cię za taką obrazę mojej
osoby?
— Powiem Marco, dostaniesz
lanie.
— Ha! Ten obrońca
sprawiedliwych śpi jak zabity u siebie, wczoraj byli z Kidem w klubie ze
striptizem, działo się — zaśmiał się mężczyzna i usiadł w fotelu naprzeciw
Raji. Dziewczyna przez chwilę patrzyła na niego podejrzliwie, trawiąc
zasłyszane wiadomości a potem cicho zapytała:
— Kid też tam był?
— O, trafiło cię w
serduszko? Był. Dobrze się bawił, panny go oblegały tak, że skończył w
trójkącie… — poruszył znacząco brwiami, a Lerena odwróciła głowę, wyraźnie zła.
— Jesteś beznadziejny,
Thach.
— Żartowałem, uspokój się.
Ten rycerz bez hańby i skazy nie dałby się namówić na striptiz, choćby sama Boa
Hancock go robiła. Dobrze go wymustrowałaś.
— Niczego nie robiłam.
— Akurat, znać po nim twój
rygor. Biedak, prawie tu wysechł na wiór jak wyjechałaś. Dałabyś mu w końcu
spokój, wszystkie dziewczyny na roku gubią za nim oczy, a on z tęsknoty
niedługo strzeli sobie w łeb. I za kim? Ty nie widzisz świata poza tą
biblioteką.
— Ja o nic nie prosiłam i
niczego nie chciałam — broniła się słabo, lecz choć oboje wiedzieli, że miała
rację, nie przestawali się kłócić.
— Tak, tak jest najlepiej
powiedzieć: „jestem niewinna”. Wy, kobiety, nie umiecie kochać, a ceregiele,
których żądacie, są diabła warte. Niczego nie umiecie docenić — mruknął pół
żartem, pół serio. Dziewczyna wyczuła, że wchodzą na śliski grunt, więc
odbijała piłkę coraz mniej agresywnie.
— Nie miej do mnie
pretensji, że rzuciła cię dziewczyna. Czy ja jestem winna wszystkich grzechów
świata? — zapytała bezradnie, odkładając wreszcie książkę na stolik między
nimi.
— No, Ewa z ciebie żadna, dziecinko,
masz rację. Pramatka była podobno szatynką.
— Błazen — odcięła się,
widząc, że bratu wrócił humor.
— Kłaniam się. Ale po coś
tu jednak przyszedłem — Thach zastanowił się chwilę — aha, zrobimy imprezę, co?
W końcu Nowy Rok to dobra okazja, masz jakieś specjalne życzenia co do gości i
trunków?
— Nie, ty o wszystko
zadbasz.
— Ta wiara w moje
zdolności jest mocno podejrzana. Chciałabyś mi o czymś powiedzieć, dziecinko?
— Bo widzisz, Thach… Jest
taka sprawa — odwróciła głowę, nie wiedząc, czy faktycznie powinna wspomnieć o
błahostce i narazić się na drwiny. Po chwili namysłu, którą Thach bez żalu jej
dał, zdecydowała się powiedzieć, co ją męczyło. — To znaczy, nie ma, ale sporo
ludzi o tym plotkuje.
— Ace?
— No. Och, to głupie — fuknęła
bezradnie i poprawiła się na fotelu, pod czujnym braterskim spojrzeniem. — Nic
się nie wydarzyło, to ktoś bez szacunku do siebie czy innych, ale ostatnio,
zanim wyjechałam, powiedział mi coś, co cały czas mi kołuje w głowie. Że zrobi
wszystko, by nie być mi obojętnym — popatrzyła na brata z rezygnacją, jakby nie
rozumiejąc treści własnych słów.
— No, pachnie determinacją,
ale ja bym, dla zatkania gęby natrętom, umówił się z jakąś dziewczyną i udawał
lesbijkę. To zawsze działa.
— Thach!
— Prosiłaś o radę i masz.
Od kiedy przejmujesz się czymś takim? Ile razy słyszałaś takie słowa? Mężczyźni
są durniami, Raja, a jak ktoś mówi inaczej, to kłamie. A teraz zostaw te
tomiszcza, przejdźmy się, wieczór jest piękny a bratu się nie odmawia. Niedługo
wrócisz do Katorei i zobaczysz, czy ten czubek bez czci i wiary jest godny, by
o nim myśleć.
Pociągnął ją ze sobą do
wyjścia i oboje wybrali się na spacer, rozmawiając o wszystkim, co wydarzyło
się przez ostatnie cztery miesiące.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz